Kiedy po raz kolejny w poniedziałkowy poranek obudziłem się cały obolały po sobotnim szaleństwie squashowym, w mojej głowie zakiełkowało zdradliwe pytanie ”po co?” i „dlaczego?”… Dlaczego w sezonie jesienno-zimowy prawie co tydzień poświęcam sobotę i przez kilka godzin odbijam się (bo z piłką to różnie bywa) po kortach. Moje skromne przemyślenie znajdziecie poniżej 😉
Jako rodowity krakus zacznę od aspektu ekonomicznego:
Wydawać by się mogło, że turnieje to strasznie droga sprawa – ceny wahają się od 60 do 100zł czyli dużo więcej aniżeli godzina squasha. Jest to jednak najbardziej błędne myślenie.
W ramach dobrego turnieju – ostatnio coraz więcej takich imprez – możemy rozegrać od 4 do 6 meczy, co daje nam minimum 1,5 do 4 godzin spędzonych non stop na korcie – wszystko zależy od naszego i przeciwnika poziomu gry.
Jeśli dobry turniej to i dobry katering – oprócz przekąsek (owoce, słodycze, kanapki) bardzo często jesteśmy ugoszczeni porządnym obiadem, za który w restauracji zapłacilibyśmy od 15zł do 30zł.
Przy świetnym organizatorze możemy w ramach pakietu startowego otrzymać koszulki klubowe – koszt od 25zł do 100zł.
Sumując wychodzi nam bardzo tani squash z ekstrasami – zdecydowanie warto.
Aspekt sportowy (ciało i duch):
Czy gra w turnieju jest zarezerwowana tylko dla najlepszych? Zdecydowanie nie. Wszyscy, którzy mają ambicje rozwijać się w naszej dyscyplinie powinni brać udział w rozgrywkach turniejowych. Na początek polecam imprezy klubowe (często z ograniczeniem zapisów dla najwyżej rozstawionych w rankingu PFS), a potem stopniowo dołączanie do grona starych wyjadaczy.
Udział w turnieju pozwala ocenić swoje umiejętności i wyraźnie wskazuje nasze braki w kondycji, technice i psychice – co z czasem coraz lepiej wychwytujemy i staramy się skorygować.
Potyczki turniejowe sprawdzają się świetnie jako kubeł zimnej wody dla zbyt zadufanych graczy. Czasami takie sprowadzenie na ziemie ma zbawienne skutki.
Częsta gra w turniejach poprawia naszą wydolność, szybkość i koncentrację.
Aspekt społeczny:
Turniej to zbieranina różnych, najczęściej bardzo pozytywnych postaci. Dzień spędzony w takim towarzystwie to jak wakacje na Ibizie w szczycie sezonu – bity nawalają o ściany kortów, a ludzie weseli jak po dobrej imprezie (nie oszukujmy się… turnieje potrafią być ‘grubymi’ imprezami).
Udział w turnieju pozwala nam na zawarcie wartościowych znajomości z ludźmi, którzy dzielą naszą pasje, a przy okazji mają do zaoferowania mnóstwo innych pomysłów na fajne spędzenie wolnego czasu – tak więc ekipa squashowa nigdy się nie nudzi.
Oczywiście dochodzą do tego kontakty biznesowe, z których powstają bardzo ciekawe i ambitne projekty.
Aspekt zdrowotny:
Właściwie jedyny punkt, który może zanegować naszą tezę o tym, że warto brać udział w turniejach.
Pojedynki turniejowe narażają nasz organizm na ogromne przeciążenia i niejeden zawodnik boleśnie przekonał się, że o kontuzję nie jest trudno (z autorem tego tekstu na czele).
Kilka pojedynków w ciągu dnia daje nam dość duże prawdopodobieństwo, że napotkamy szaleńca, który nie uznaje Letów i Stroke’ów, a rakieta w jego reku mogłaby być równie dobrze tasakiem.
Nasze nerwy potrafią czasami wyjść z siebie – zwłaszcza jeśli nasza wizja tego co dzieje się na korcie mija się z wizją sędziego.
Ale jeśli przez powyższe punkty przejdziemy obronną ręką to w nagrodę będziemy bardziej fit, a ból mięśni na początku tygodnia sprawi, że będziemy z góry patrzyli na kolegów z za biurka, którzy przez weekend pielęgnowali piwne brzuchy (no chyba, że mamy maratończyków za współpracowników 😉 )
Podsumowując: jeśli ktoś z was zastanawia się nad udziałem w turnieju niech chociaż raz spróbuje – nie powinno boleć (za bardzo). To są świetne imprezy, z fajnymi ludźmi i dają dużo satysfakcji.