W naszej poradni znajduje się już jeden tekst na temat squasha damskiego – zresztą bardzo ciekawy i profesjonalnie nawiązujący do tematyki, nie dziwne to jednak skoro napisała go Dominika Witkowska (Mistrzyni Polski z 2013, na foto po lewej – źródło: FB). Teraz mamy dla Was lekki felieton autorstwa naszej koleżanki redakcyjnej. Trochę nas zaskoczyła, bo znamy ją już kila lat, a okazało się, że grać zaczęła całkiem niedawno, ale może jej wrażenia świeżaka zachęca kolejna amatorki do odwiedzenia najbliższego klubu.
Piłka do squasha, różni się diametralnie od innych piłek sportowych, z którymi miałam do czynienia do tej pory. Może wynika to również z tego, że jest dużo mniejsza, niż te z którymi zetknęłam się dotychczas. Na początku było to dla mnie dużym problemem, jak i wyzwaniem. Już pierwszy „kontakt” był paradoksalnie najmniej przyjemnym doświadczeniem, w momencie kiedy to serwowana piłka po odbiciu się od ściany nie była ani na moment posłuszna…..
Mimo początkowego zawodu sportowego, który odbił się równie mocno na mojej ambicji, nie zraziłam się. Wręcz przeciwnie, poczyniłam kroki ku temu, by niepowodzenie zamienić w choćby skromny sukces(ik). Pierwszym etapem było zapewnienie regularnej gry, której wyrazem było cotygodniowe wstawanie z łóżka o tej samej porze, by moją partnerkę do gry pozbawić tchu na korcie. W końcu jedyną drogą do poczynienia postępów sportowych, jest regularny i intensywny trening.
Ale wróćmy do początku…
Pierwsze „squashowe” kroki stawiłam wbrew pozorom niedawno, choć tematyka tego sportu jest mi bliska od kilku już lat. Zawsze temat ten był w okręgu moich zainteresowań – frapował mnie i interesował, ale to wszystko. Samo podjęcie próby zamknięcia się w „klatce” sam na sam z piłką przerastało mnie już na samą myśl. Jednak jako bierna obserwatorka, przez kilkanaście miesięcy, miałam okazje od strony merytorycznej poznać ta dyscyplinę dość dobrze. Zagrania, taktyka, reguły, analiza gry są mi dość dobrze znane. Mogłabym powiedzieć, że od strony merytorycznej jestem całkiem niezłą zawodniczką.
Dopiero kilka tygodni temu zadziałał na mnie bardzo mocno pewien bodziec zewnętrzny (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam : ) ), który w połączeniu z moją, niekiedy rozbuchaną ambicją sportową, sprawił, że kilka tygodni później już próbowałam zagrywać piłeczkę z wymaganą precyzją, tak, by przysporzyć mej sparingpartnerce, problemy z nadążaniem za nią.
Mimo tych arcytrudnych początków, niekiedy nerwach trzymanych na wodzy, wysokim ciśnieniu spowodowanym brakiem wyraźnych postępów, nie zrezygnowałam. Niejako jeszcze bardziej dopingowało mnie to i mobilizowało wciąż do podejmowania kolejnego squashowego wyzwania. Zagrania choć jeszcze mało profesjonalne, są już bardziej kontrolowane, wyraźnie też poprawia się kondycja (może nie jest ona jeszcze szczytowa, ale z czasem, przy zachowaniu regularności gry na pewno uzyska optymalny wysoki poziom). Opanowanie na korcie przyszło mi dopiero z czasem, było to chyba najgorsze zadanie, z którym przyszło mi się zmierzyć. Mobilizacja, „zimna głowa”, skupienie do końca są wg mnie jedną z najważniejszych składowych zawodowej gry. Zasygnalizuję w tym miejscu nieśmiałą tezę, że problem wielu squashystów tkwi właśnie w głowie. Sama obserwuje, że kiedy tylko zaczynam znacznie wygrywać, szybko się odprężam, myśląc, że dzieli mnie już zaledwie punkt od wygrania seta. Gram pewna siebie, na totalnym luzie, kiedy niespodziewanie koniec końców przegrywam. Na zawodowym poziomie, zjawisko chyba równie obserwowalne, czyż nie? : )
Wydawać by się mogło, że przy odrobinie szczęścia i świetnej kondycji można wygrać z dużo mocniejszym od siebie zawodnikiem. Jest to jednak błędne rozumowanie, które przy ewentualnym podjęciu takiego założenia taktycznego, może zakończyć się ono bolesnym niepowodzeniem.
Tak czy inaczej, zdecydowanie warto podjąć próbę rozpoczęcia przygody ze squashem. Z własnej perspektywy mogę śmiało powiedzieć, że choćby 60-o minutowa walka na korcie jest dużo lepsza od wszelakiego rodzaju diet cud (to szczególnie dla pań które, za domenę życiową obrały sobie właśnie wszelakie hasła związane z odchudzaniem), dużo lepsza niż guarana i kofeina skondensowane w kilku ampułkach. Jest bombą energetyczną, po której aż chce się żyć . I mimo olbrzymiego wysiłku, litrów potu pozostawionych na korcie, uśmiech na twarzy pozostaje, kiedy po zakończonej grze, „dochodzi się” do siebie na ławeczce przed kortem. Może brzmi to nieco banalnie, ale spróbować warto, bo gra ta nieprawdopodobnie uzależnia.
Na koniec dodam, iż obserwuje się ostatnimi czasy zaskakująco pozytywnego zjawisko squashowe. Następuje gwałtowna mobilizacja w damskich szeregach, które po sformowaniu falangi, na kształt tej greckiej, wyraźnie stają do walki. Mobilizacja jest na prawdę imponująca, co widać najlepiej na największych turniejach squashowych w całej Polsce, gdzie w kategorii damskiej startuje dwa razy więcej pań niż jeszcze półtorej roku temu. Wielkie brawa!
Artkuł pochodzi z archiwum Internetu i powstał z cyklu „ocalić przed zapomnieniem”